Od rana dalsze zwiedzanie Kapadocji. Zaczelismy od skalnych grzybkow i zrobilo sie bajkowo, nawet udalo sie zpotkac pasacego sie wielblada. Dalej udalismy sie do doliny Devrent, gdzie podziwiac moglismy skalnego wielblada lub tez jak ktos woli indyka. Tam tez czekalismy na przyjazd tych, ktorzy poprzedniego dnia zamowili lot balonem nad Kapadocja- koszt 120 e, w tym 1h latania i 2 h dojazdu. Dalej w kierunku Cavusin, gdzie ludize mieszkali w swoich skalnych domkach jeszcze nie tak dawno jak 46 lat temu, ale na skutek (wg naszego przewodnika)erozji przed owyma 46 laty ponad polowa mieszkancow zginela.
Aaa nie sposob nie wspomniec skor. Otoz iscie po azjatycku znow zostalismy zaciagnieci do fabryki, tym razem skor, prowadzonej nota bene przez szwagra przewodnika. Wiadomo, prowizje i te sprawy. Zaczeli od mini pokazu mody (owych nieszczesnych skor), nie poiem dosc zabawnie no i modele rodem z hollywoodu. Potem prezentowano ronice miedzy zwyka skora, zamszem i skora jedwabna, no a potem zakupy dla zainteresowanych. Wszystko do przezycia, gdyby to w pol h zalatwic. A my nie, minely ponad 2 h , a my nadal czekamy. Na zwiedzanie zamku doslismy 45 min, gdzie fizycznie bylo prawie nie mozliwe dobiegniecie tam i z powrotem w tak krotkim czasie (wiem, bo lecialam z jezykiem na wieszchu i jak dobieglam, to juz nie bylo czasu wejsc, bo juz trzeba bylo zbiegac. Na parkingu przed skoralnia chodzila cala gromadka wychudzonych pieskow, w tym 5 szczeniaczkow (kto wie, moze stad te skory, mowili, ze niby jagniece, ale kto wie..:/). Biedaki, z biegu bym przygarnela. Pieski dostaly wszystko, co czekajacy pasazerowie mieli do jedzenia, nawet ogorek, no ale nie wygladaly na najedzone.
Do Alanii przyjechalismy ok 20-21.