Jakoze stalo sie juz prawie tradycja, by przynajmiej raz w roku wybrac sie na Folgefonne i w zwiazku z tym, ze jakos tak sie wczesniej w tym roku nie zlozylo, a zima za pasem...nie zastanawiamy sie dlugo, tylko wskakujemy o 5 rano w samochod i jedziemy 3 h do Oddy, skad prowadzi szlak.
Po drodze widac juz, ze snieg przyszedl w tym roku w gory duzo szybciej, niz np 2 lata temu, kiedy to tez z pazdzierniku wchodzilismy na Folgefonne (dla niewtajemniczonych Folgefona to trzeci co do wielkosci lodowiec w Norwegii). Snieg zaczyna sie juz na wysokosci ok 450m npm, poczatkowo jakies kilka cm, przed dotarciem do pierwszej chatki, lezacej na ok 800m npm, snieg siega kolan, a zaraz za nia wpadamy juz po uda. Nie widac szlaku, wszystkie okznakowania sa pod sniegiem, na szczescie, jakoze bylismy tu juz 3 razy, wiemy, gdzie isc. Sniegu jest nieziemsko duzo, jest mieciutki i bardzo "zapadajacy" sie i w sumie to nie jestem pewna, czy uda nam sie do drugiej chatki dotrzec. Na szczescie po 5,5 h docieramy do drugiej chatki. Z doswiadczenia wiemy, ze dalej - do chatki docelowej, polozonej na ok 1568 m npn, nie ma sensu nawet probowac, bo tam "na wyczucie" nie da sie isc nawet przy duzo lepszej pogodzie. Pogoda jest cudowna, swieci slonce, zero wiatru i przepiekne widoki na osniezone szczyty i fjord. Ahhhh, uwielbiam gory:)