Plan na dzis zakladal Statue Wolnosci i Muzeum Historii Naturalnej (ktore to tak naprawde mialam zobaczyc juz jakis czas temu, ale z powdu Swiat sie nie udalo). Jako ze bedac w nowym miejscu nie potrafie usiedziec na miejscu z samego rana wyruszam na podboj Manhatanu. Wieje niemilosiernie, ledwo co da sie otworzyc drzwi wyjsciowe, no ale mi to az tak nie przeszkadza. Dzis juz nie pada, ale wiatr wieje przerazliwie i rozdmuchuje ten wczorajszy snieg, tworzac olbrzymie zaspy. Niektore maja taki dobry metr, auta niektore przykryte sa prawie w calosci. Nie przechodze nawet jakis 100m, gdy zaczepia mnie jakis mezczyzna z pieskiem i mala dziewczynka, pytajac dokad ide. Mowie, ze na metro, na co on mi mowi, ze nic nie jezdzi. Probuje jeszcze dopytac, czy aby na pewno, czy nie ma zastepczego transpotru, ale po chwili zatrzymuje sie jeszcze jeden i potwierdza, ze niestety dzis to sie nigdzie nie wybiore. Nie pozostaje mi nic innego jak zawrocic:(. Na szczescie z powodu zasp drzwi wejsciowe do bloku nie sa domkniete, dzieki czemu udaje mi sie bez czekania wejsc. Chyba nie mam wyjscia. Pouzupelniam wpisy i poczytam dalej dalsze losy bialej masajki, a pozniej odwiedze moze kuzynke, ktora mieszka dwa bloki dalej.
Byc w nowym miejscu, szczegonie takim, gdzie jest bardzo duzo do zobaczenia i nie byc z stanie tego zobaczyc to istna tortura dla mojej duszy podroznika... No ale nic. Mam nadzieje, ze sytuacja powroci jutro do normy!